0
singielka_1976 19 kwietnia 2016 19:29
Zawsze się zastanawiałam dlaczego, niektórzy publikują relację pół roku po powrocie? :D
Teraz już wiem, co prawda jeszcze nie minęło pół roku od mojego powrotu ale mimo że to nie jest moja pierwsza relacja na forum to dopiero przy tym pisaniu dotarło do mnie jak bardzo jest to czasochłonne.Żeby nie przedłużać bardziej to startujemy z tą australijską epopeją :) .

PROLOG

Australia…. tak naprawdę nigdy nie była moim marzeniem, takim powiedzmy względnie realnym, które kiedyś byłabym w stanie zrealizować i w związku z tym zajmuje nr 1 na mojej liście: spełnione niemarzone i wydaje mi się, że już żaden inny wyjazd tego nie zmieni. Za daleko, za drogo, za ciepło, za niebezpieczna fauna, a do tego nie zdecydowałabym się na wyjazd w pojedynkę, który zapewne kosztowałby majątek.Są miejsca, w które dużo bardziej mnie ciągnie np. Japonia, Chiny, Zanzibar, Birma, Wietnam, Malezja, Filipiny, Kambodża albo Kanada czy Karaiby.Po raz kolejny życie zaskakuje i jadę gdzieś z przypadku.

Wszystko zaczęło się tuż po nowym roku kiedy wpadła do mnie na chwilę serdeczna koleżanka, znamy się od podstawówki i całe życie mieszkamy na na tym samym osiedlu, jakoś udało się przez te lata utrzymywać kontakt, zresztą do naszej paczki należą jeszcze 3 inne laski.W każdym razie wpadła Gosia, pitu pitu co słychać i tak od słowa do słowa mówi, że za rok na święta leci z Natą do Adama (jej przyjaciela, a mojego kolegi) do Australii - mówię super, wyjazd życia. Po chwili się zreflektowałam, bo jakiś czas temu rzuciłam jej propozycję żebyśmy w 2016 razem gdzieś poleciały świętować okrągłe urodziny, tylko we dwie i poza Europę bez sprecyzowanego kierunku itd. Zapytałam czy w tym układzie nasz ewentualny wyjazd urodzinowy dojdzie do skutku z powodu drożyzny w OZ. No ale kto bogatemu zabroni?
Na co w odpowiedzi słyszę, że hmmm…ekmhhhmmmm, że trudno powiedzieć, po czym nagle eureka u Gosi i pada hasło: „właściwie to mogłabyś jechać z nami!”. Ja - oczy jak pięć złotych i pytam zaskoczona „za co”? Bo przecież nie za wszy, a bogatego męża na horyzoncie brak :D .
Gosia niezrażona stwierdza, że mam rok czasu żeby się zorganizować i zdobyć $ - no OK, jak się mocno zepnę to to się może udać. Nadal nie wierzę w to co się dzieje i drążę dalej: a co na to Adam? W końcu o ile jest przygotowany na 2 osoby to na trzecią może niekoniecznie?
Odpowiedź Gosi nie pozostawia złudzeń: „Adam, Adam na pewno się zgodzi”– no na takie dictum to przecież nie ma innej odpowiedzi jak: „yes , yes, yes!”.

Podekscytowana od razu podzieliłam się tą jeszcze w sumie nie do końca potwierdzoną informacją z moimi bliskimi - byli zachwyceni, ale do momentu zakupu biletu mieli zakaz chwalenia się tym dalej-tak żeby nie zapeszyć, bo wiadomo, że różnie bywa, a że termin wyjazdu odległy to wiele się może wydarzyć. Kuzynka też się do USA wybierała, przez 2 lata dużo było o tym mówione, a potem wyjazd nie wypalił niestety, ja wolałam poczekać.

Całą noc śniła mi się Australia, to duuuży kraj jest :D.

Australia-on-Europe-New-Map-600x450.jpg



Po 2 tygodniach dzwoni Adam i oznajmia, że …bardzo się cieszy z naszego przyjazdu, czyli klepnięte! :) Omawiamy zarys wyjazdu, co, jak, kiedy itd. Deklaruję swój czynny udział w organizacji, wyszukaniu informacji, bo zwyczajnie nie wyobrażam sobie żebym miała jechać na gotowe i raz, że wypada, a dwa, że chcę dać coś od siebie. Inna sprawa, że moja praca zawodowa mocno mi w tym pomaga, bo właśnie tym się na co dzień zajmuję: organizowaniem krajowych jak i zagranicznych kontraktów i pracy w terenie.Ja zaczynam od razu szukać biletów, zarówno sama jak i z pomocą kolegi, który zajmuje się tym zawodowo.
Tworzę listy: co załatwić, co zabrać, co kupić, co sprawdzić. Wszak taka eskapada wymaga przygotowania i zorganizowania, samo się nie zrobi.

Na przełomie lutego i marca lekki zonk, bo Adam musi przedłużyć swoją wizę, jakieś tam perturbacje były, trwało to chyba w sumie z 3 tygodnie, ale 8 marca dostaję telefon, że wizę ma na mailu, a to oznacza dla nas zielone światło do zakupu biletów.
No to teraz szukamy już biletów na poważnie.
Wizy chciałam nam zrobić dopiero w listopadzie, ale za namową Adama ( i w sumie słusznie) zrobiłam je jeszcze w marcu - bo to byłaby „wtopa” gdyby któraś z nas dostała odmowę na miesiąc przed przyjazdem. Czytałam, iż w sumie mało to prawdopodobne - w końcu to OZ, a nie USA, a ja jestem z natury cykor i przezorna.

Załatwianie wiz poszło bardzo sprawnie i…..szukamy biletów.Z góry było wiadomo, że cena niska nie będzie, bo wyjazd w szczycie sezonu i święta BN, a do tego Sylwester. I o ile nie mam nic przeciwko podróży z jakimś dłuższym stopoverem gdzieś po drodze, to jednak ze względu na to, iż zależało nam aby jak najwięcej czasu spędzić w Australii, to wspólnie ustaliłyśmy, że jeśli się uda to czas podróży ograniczamy do minimum.Trudno Azja jeszcze na nas poczeka.Opcji lotów było po drodze wiele, już z góry nastawiłam się, że lot będzie z WAW, a nie z KTW czy KRK czyli jakiś PB albo pociąg - co zimową porą u nas może trwać dość długo. Zatem potencjalną nerwówkę przyjęłam za pewnik, czego się nie robi dla wyjazdu do kangurowa? ;)

W trakcie szukania biletów moi najbliżsi postanowili, że… bilet dostanę w prezencie urodzinowym na te okrągłe urodziny :o Popłakałam się…bardzo mnie tym zaskoczyli, bo nie spodziewałam się tak drogiego prezentu. Wcześniej tylko powiedziałam, że cały koszt prezentów (jesteśmy taką dość tradycyjną śląską familią co to się obdarowuje prezentami na urodziny, święta i wszelkie inne możliwe okazje) dla mnie z tego i przyszłego roku chciałabym dostać w gotówce żeby mieć na ten wyjazd.
Koniec końców w połowie kwietnia kolega znalazł dla nas bilety,
rozkład lotów idealny:
21.12. g.6.45 KTW-FRA-HKG-SYD 22.12. g.20.5017.01. g.15.50.
SYD-HKG-FRA-KTW 18.01. g.10

Co prawda nie załapałyśmy się na lot supermaszynami: A380 czy B787, ale jakoś nie mamy parcia, może kiedyś jeszcze uda się nimi polecieć .Cena też do przyjęcia [tak, wiem, że na tym forum za tyle to się lata dookoła świata i nieco dalej :P ]: 4500zł/os. +koszt ubezpieczenia od kosztów ewentualnej rezygnacji i kupujemy! Po pracy jadę do kolegi sfinalizować ten zakup.

W międzyczasie kuję żelazo póki gorące: rezerwacje założone, miejsca z systemu pobrane, to czas wypisać wnioski urlopowe. Idę do przełożonego i pod koniec, gdy mi już podpisał inne dokumenty to z miną kota ze Shreka podsuwam dwie kwadratowe karteczki do podpisu.
Pierwszy -za grudzień podpisał bez szemrania, ale potem zaczął liczyć ile to mnie tygodni nie będzie w pracy, kręcił nosem itd. a przy styczniowym wniosku usłyszałam, że:

X: no ale to dużo czasu jeszcze jest to nie muszę tego teraz podpisywać.

Ja (z uśmiechem): no nie musisz, ale to jakby niczego nie zmieni, bo bilety mam już kupione (trochę blef, była tylko rezerwacja, płaciłam po podpisaniu wniosku).

X (z uśmiechem): no to możesz iść na L4.

Ja (z uśmiechem): wolałabym nie sięgać po takie rozwiązanie, bo wierzę, że się dogadamy.

X (z uśmiechem): to powiedz gdzie jedziesz to Ci podpiszę.

Ja (z uśmiechem): podpisz to powiem.

Podpisał.
Powiedziałam.
8-)

Po powrocie do domu z biletami w ręce (no dobrze na mailu etixy były) takiej euforii dawno nie czułam! Teraz to o czym przegadaliśmy tyle godzin zaczęło się powoli materializować! Chwalenie się czymkolwiek: czy to dobrami materialnymi czy też doczesnymi nie leży w mojej naturze, ale tym razem nie odmówiłam sobie wysłania mmsa z wizą i biletami do kilku osób, które dobrze mi życzą i jeśli zazdroszczą to tylko tym pozytywnym znaczeniu. ;-)

Kolejny temat do skreślenia z listy.

Bilety kupione - teraz czas na ułożenie trasy.

Od początku było wiadomo, że czasu na wszystko będzie za mało i z wielu atrakcji i ciekawych miejsc trzeba będzie z bólem serca zrezygnować. Na początek z naszej listy musieliśmy wykreślić: Tasmanię, Uluru (zarówno koszty jak i pogoda, tam się jeździ ichniejszą zimą, a nie w środku lata), Rafę Koralową i Cairns, a także Fraser Island (za daleko i wymóg auta 4x4).

PC261237s.jpg



Nasz pobyt podzieliliśmy na 3 etapy:
I Sydney – pobyt w okresie świąteczno-noworocznym

II Góra Kościuszki i przejazd do Melbourne, potem Great Ocean Road i Wyspa Kangura oraz Adelajda

III Brisbane, Gold Coast i powrót do Sydney wybrzeżem.



PC261234s.jpg



PC261233s.jpg


Na przełomie maja i czerwca robiliśmy doktorat z wynajmu camperów. Firm wynajmujących jest całkiem sporo, ceny przeróżne, samochody również do wyboru do koloru. Zdecydowaliśmy się na Britza-mają auta spełniające nasze oczekiwania i ceny do przyjęcia, dopóki ich się nie przeliczy na złotówki i nie przyrówna do naszych zarobków;-). Pewnie da się wynająć auto taniej niż myśmy to zrobili, ale zależało nam na tym aby auta były w dobrym stanie i miały pełne ubezpieczenie, zniesienie udziału własnego do zera itd.Kolejnym tematem do załatwienia były bilety na lot wewnętrzny, jako, że tanie linie nie zawsze latają w tych dniach w jakich byśmy chcieli, to musieliśmy zmienić o 1 dzień wynajem obu samochodów. Wydawałoby się, że to żaden problem jednak biurokracja korporacji Britz pokazała, że nie wszystko może być proste. W wielkim skrócie: co osoba pisząca do nas maila to podawała inne koszty tego rebookingu, w każdym razie dzięki uporowi Adama walkę z nimi wygraliśmy i 200$ mniejszy rachunek.

Bilety Virgin Airlines kupiliśmy przez Webjeta, nawet całkiem sprawnie to poszło choć tanio nie było-szczyt sezonu i takich turystów jak my jest przecież cała masa.

Po raz pierwszy zrobiłam sobie listę must to do in OZ, ale pozwólcie, że zachowam ją dla siebie :P . Zdradzę tylko, że z 16 rzeczy udało mi się zrealizować 10, co uważam za wynik bardzo satysfakcjonujący.

Na liście do kupienia na wyjazd figurowała m.in. taka pozycja jak notes - uznałam, że wyjazd jest tak długi, że warto pewne rzeczy spisać, a przecież papier jest cierpliwy. Od jakiegoś już czasu rozglądałam się za notatnikiem, ale nic sensownego mi nie wpadło w oko, a jakoś mi było szkoda kasy żeby się szarpnąć na osławiony Moleskine (ktoś wie czemu toto takie popularne i drogie jest?). Aż tu kolejna wizyta w sklepie z książkami (choć od jakiegoś czasu sprzedają tam również przysłowiowy smar, mydło i powidło) i oto wypatrzyłam na półce „Dziennik podróżnika”. Co prawda nie przepadam za tą „autorką”, ale ten notes jest całkiem fajnie zrobiony, więc za punkty programu lojalnościowego nabyłam.

DSC_2423small.jpg




Jest już grudzień, ostatnie przygotowania idą pełną parą: wizyty u lekarzy, recepty, zakupy słodyczy i drobiazgów dla Adama oraz jego przyjaciół, którzy użyczą nam swojego mieszkania na pobyt w Sydney.
Jako, że Adam nalegał na Wyspę Kangura (KI) to zaczęliśmy sprawdzać informacje: co zobaczyć, jak dojechać itd. I znowu kolejny doktorat tym razem czy camperem 2WD da się zobaczyć na wyspie większość ciekawych miejsc. Napisałam maila zarówno do informacji turystycznej na wyspie jak i do wypożyczalni, odpowiedzi były dla nas korzystne, więc zapada decyzja, że do naszego maratonu włączamy Wyspę Kangura.
Zakup biletów online okazał się niemożliwy, bo camper jest dłuższy niż 5m, zatem napisałam do Sealinka żeby mi to wyliczyli i ku naszemu zdumieniu cena była niższa niż za 4 osoby i osobówkę. Jakim cudem to do dziś nie wiemy, grunt, że mamy zaklepane miejsca na promie w takich datach i godzinach jak nam pasowały.
Całą grudniową sobotę ślęczałam, żeby jakoś sensownie trasę ułożyć i gdzieś do tego wcisnąć noclegi.Spraw do załatwienia przed wyjazdem zarówno w pracy jak i w domu jest bardzo dużo, mam kalendarz rozpisany niemal dzień po dniu żeby o niczym nie zapomnieć. Momentami miałam wrażenie, że doba jest za krótka, że nie ogarniam tej całej długiej listy do załatwienia przed urlopem i że na pewno o czymś ważnym zapomnę i będzie „wtopa” na całej linii. Poczucie obowiązku nie odpuszcza i jak już coś robię to zależy mi aby się z tego dobrze wywiązać, nie trzeba nade mną stać z batem. Nie uważam się za perfekcjonistkę, ale chyba można o mnie powiedzieć Pani Dobrze Zorganizowana - no ktoś w końcu musi :-).

Polisę na wyjazd chciałam kupić na początku grudnia, ale niestety kwestie zdrowotne się odezwały, a to oznaczało konsultację z lekarzem i podjęcie decyzji czy wykupuję ubezpieczenie z chorobami przewlekłymi czy bez, różnica w składce była spora bo 100%, więc było nad czym dumać. Z drugiej strony przy tak drogim wyjeździe różnica 250zł to nie majątek, ale jakoś nie lubię przepłacać. Koniec końców uznałam, że mój święty spokój jest wart tych dodatkowych pieniędzy i wzięłam rozszerzony wariant, który na szczęście i tak się nie przydał, święty spokój – bezcenny.

Na kilka dni przed wyjazdem Gosię dopadło ostre przeziębienie i skończyło się na antybiotyku. Gros zakupów spadło na mnie, ale przecież choroba nie wybiera, zależało mi, żeby się wykurowała jak najlepiej to możliwe w tak krótkim czasie.Dobrze, że urlop wzięłam od piątku (wylot w poniedziałek), bo cały dzień jeździłam: zakupy, apteka, kantor, polisa, kosmetyczka -przecież muszę jakoś sensownie wyglądać na tym końcu świata :D.

Po raz pierwszy będę spędzać święta BN poza domem i bez najbliższych. Gdy zapadała decyzja o terminie wyjazdu to się jakoś specjalnie nad tym nie zastanawiałam, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu święta traktuję trochę jak długi weekend i dla mnie mogłyby one nie istnieć, nie mają dla mnie wymiaru duchowego, właściwie nie migam się od nich tylko ze względu na Rodziców. Bardziej się bałam czy rodzina nie będzie się buntować, ale zareagowali na to bardzo wyrozumiale. Wiedzieli, że to nie ja ustalałam termin i praktycznie nie miałam w tej kwestii nic do powiedzenia, a taki wyjazd to zapewne jedyna okazja abym mogła zobaczyć Australię i jak wszyscy rodzice chcą dla swojego dziecka tego co najlepsze. Żeby choć trochę im zrekompensować moją nieobecność to zaproponowałam żeby Wigilia była dwa razy: jedna przed wyjazdem, a druga ta co zwykle, bardzo im się ten pomysł spodobał mimo, że to dwa razy więcej roboty, a na mnie w kwestii pomocy nie mogli liczyć, bo będę zajęta przygotowaniami do wyjazdu. Ale im bliżej wyjazdu tym bardziej jakoś smutno mi się robiło, że święta spędzę poza domem-chyba na starość się robię ckliwa :roll: .

Miałam świadomość, że organizacja takiego wyjazdu to duże wyzwanie organizacyjne i logistyczne, ale nie sądziłam, że aż tak duże. Gdyby nie moje doświadczenie zawodowe i skarbnica forum oraz blogów to bym poległa jak nic. W sobotę do południa pakowanie - czynność, której najbardziej nie lubię w wyjazdach, poza tym nigdy do tej pory nie wyjeżdżałam na dłużej niż 2 tygodnie, więc spakowanie się było wyzwaniem, mimo iż limit wyjątkowo miałyśmy 30kg. Po południu mieliśmy rodzinną Wigilię, właściwie wszystko było jak 24 grudnia: choinka, opłatek, barszcz z uszkami, karp, pierogi z kapustą, makówki, kutia itd.
W niedzielę poszłam do Gosi po resztę giftów jakie miałam dopakować u siebie i po jej samochód, żeby stał u nas, bo Tata miał bojowe zadanie, aby doglądać japońskiej żabki. Ostatnie sprawy do załatwienia: przelewy, ogarnięcie domu, streczowanie walizki i spać, pobudka w środku nocy, w dodatku warunki na drodze mogą być różne.

CDNAHOJ PRZYGODO !

21 grudnia -dzień 1

Tradycyjnie obudziłam się zanim zadzwoniły budziki-lepsze to niż zaspać na samolot ;) . Szybkie śniadanie, sprawdzenie na stronie lotniska czy nie ma opóźnień, pozbieranie reszty klamotów i jadę po laski punktualnie o 3.30. Mamy dodatkowego pasażera - chłopak Natalii jednak zdecydował się też pojechać na lotnisko.
Warunki drogowe dobre: raczej sucho, gdzieniegdzie trochę ślisko, brak mgły to już połowa sukcesu na tej trasie, bo zdarzyło mi się raz stać w korku na DK1 bladym świtem również zimową porą.
Stajemy do odprawy żeby nadać bagaże, nie muszę chyba pisać czyj był najcięższy? Tak, jest: mój! :mrgreen:
Potem idziemy z Gosią do łazienki żeby mi zrobiła zastrzyk z heparyny. Mamy jeszcze dłuższą chwilę na pożegnanie z moimi bliskimi a potem kulamy się do kontroli bezpieczeństwa, która w Pyrzowicach jest chyba jedyna swoim rodzaju i to niestety w tym negatywnym znaczeniu. Na 7 lotów tylko tu sprawdzają dokładnie pojemność płynów i każą je przekładać do strunowej torebki, nawet coś Pan miał zastrzeżenia, że tyle tych buteleczek mam w podręcznym, ale w końcu łaskawie przepuścił.

Start do FRA i lądowanie o czasie, we FRAporcie byłam tylko dwa razy 10 lat temu i nie musiałam zmieniać terminala. Tym razem włóczymy się dobrą godzinę pytając kilka osób o kolejkę Skyline i zmianę terminala, a każdy nam mówi co innego :roll: , w końcu trafił się ktoś kompetentny, znajdujemy przejście do kolejki –sprytnie skitrane za winklem i docieramy na terminal 2. Czekamy sobie w spokoju pałaszując kanapki z domu, czas szybko mija, kolejna kontrola z wielką Helgą w roli głównej, skanowanie i macanie jeszcze bardziej dokładne i nieprzyjemne niż w KTW. Gosia chyrla, jakiś wąglik łapie Natalię, no to jak jeszcze moja odporność się podda to wtedy Adam będzie miał „wesoło” jak mu przylecą 3 chore laski.

Niestety z FRAportu startujemy w strugach deszczu z 1,5h opóźnieniem, podobno z powodu dużego ruchu jak nam powiedział Pan Kapitan. Jeszcze przed startem zadzwoniłam do kolegi u którego kupowałam bilety żeby sprawdził o której godzinie mamy kolejny samolot z HKG gdyby ten poranny na nas nie poczekał i okazuje się, że miałybyśmy 12h czekania chyba, że Cathay by nas wepchnął do jakiegoś innego samolotu. No nic, nie ma się co martwić na zapas.
To był pierwszy z naszych najdłuższych lotów: 10,5h w samolocie. Nie umiałam zasnąć, tylko jakieś krótkie drzemki, na spacerowanie też miejsca za bardzo nie ma-w końcu to tylko B777-300, dobrze, że był całkiem sensowny zestaw rozrywki pokładowej, więc jakieś filmy obejrzałam, pograłam w karty i zleciało, bo na czytaniu skupić się nijak nie umiałam.

Lądujemy w Hongkongu o 7.45, a bramki zamykają o 8.10, na szczęście takich tranzytowych paxów jak my do Sydney jest więcej-jakieś 30-40 osób, więc tuż po wyjściu z rękawa czeka na nas miła pani i nawołuje „Sidni, Sidni”, przeprowadza nas po lotnisku [może i lepiej, że nasz samolot się spóźnił, bo w życiu byśmy same na ten drugi terminal nie trafiły :D ], wsadza w kolejkę na drugi terminal. Jakoś tak się stało, że Natalia się nie załapała i została przed pociągiem, dojechała z drugą turą pasażerów naszego lotu. Później w żartach wypominała Mamie, że ta ją w HKG chciała zostawić. :D Pobieżna kontrola paszportowa, równie pobieżna kontrola bezpieczeństwa i kolejka do boardingu, ja biegnę jeszcze żeby kupić 3 butelki wody, które chwilę potem już w rękawie na kolejnej, niespodziewanej dla nas kontroli bagażu mi zabierają. Dziewczyny zdążyły swoje wypić, ja swoją butelkę oddałam-zadziałał efekt zaskoczenia, bo w tym miejscu nie spodziewałabym się kontroli :oops: . Zwłaszcza, że pani w sklepie nie pytała czy wodę piję na lotnisku czy zabieram dalej, a takie pytanie zadano nam we Fra. No nic Hongkong ma pierwszy, ale nie ostatni jak się później okazało minus.

Wpadamy do samolotu jako jedne z ostatnich pasażerów co skutkuje brakiem miejsca na podręczny nad naszymi miejscami. Szybko anektuję WC na odświeżenie i startujemy o g.9.30. Samolot identyczny, ma się wrażenie jakby się leciało tym samym egzemplarzem zwłaszcza, że miejsca mamy niemal te same: 62KHJ i 63 KHJ. Jedyna różnica jest taka, że za nami siedzą….dzieci. Lot dłuży nam się choć połowę udaje nam się przekimać, ale jest to dość trudne, gdy w fotel co rusz kopią małe nóżki (dodam, że dzieci były w wieku w którym już pewne sprawy można im wytłumaczyć, no ale po co). W dodatku Pan Tatuś nie zgodził się na rozłożenie fotela (bo taka byłam miła, iż uprzejmie zapytałam, czy mogę trochę go rozłożyć) co byłoby może i nawet zrozumiałe gdyby nie fakt, że sam potem leżał rozłożony……No nic, nawet taki frajer nie zepsuje nam radości z podróży. Z lotu na lot jedzenie coraz mniej nam odpowiada i grymasimy.
Posiłki CX opisałam tu:
cathay-pacific,226,50233

Oglądamy filmy, pod koniec lotu dopada nas wakacyjna głupawka :lol: , wypisujemy kartki dla Adama w szampańskich humorach mimo, iż całkowicie na trzeźwo. Lądujemy punkt 21, wychodzimy z samolotu jako jedne z ostatnich, szybka kontrola paszportowa, odbieramy bagaże z karuzeli, które szczęśliwie przetrwały wszystkie 3 loty i idziemy do kontroli imigracyjnej gdzie sprawdzają nasze Passenger Incoming Cards i na tej podstawie pani decyduje, do którego Pana nas odeśle gdzie z kolei będzie wywiad i sprawdzenie tego co wwozimy. Pan Smith pyta nas skąd jesteśmy, jakie jedzenie wwozimy, czy mamy owoce albo salami. Zgodnie z prawdą mówię, że owoców nie mamy żadnych, z jedzenia tylko słodycze, herbatę i kiełbasę na święta - wszystko w oryginalnych, hermetycznych opakowaniach i zostajemy wpuszczone do Australii bez skanowania czy przeszukania bagażu. Przechodzimy do wyjścia, rozglądamy się, ale nigdzie nie widzimy Adama :?: , dziwne, bo na pewno gdzieś jest. Dzwonię i znajdujemy się, nie wiem jak mogłyśmy go przegapić w walącej po oczach zielonej kurtce, czerwonej koszulce i...mikołajowej czapce :D .


DSC_1410small.jpg



DSC_1415small.jpg



Pakujemy się do wynajętej Ravki i Adam zabiera nas na przejażdżkę city by night i do centrum na spacer. Idziemy przez Cirular Quay pod Operę. Jak zobaczyłam ten budynek na własne oczy, na wyciągniecie ręki to się zwyczajnie poryczałam jak małe dziecko. To było tak niesamowite i irracjonalne uczucie, że TU jestem, że nadal nie mogłam w to uwierzyć. Coś co znałam tylko z widokówek, relacji w telewizji z drugiego końca świata mam przed sobą. Potem w ciągu wyjazdu bardzo często miałam to uczucie nierzeczywistości.

Zasmarkana dzwonię spod Opery do Mamy, żeby się zameldować i podzielić pierwszymi wrażeniami :) . Po spacerze docieramy do naszego lokum, uroczej kawalerki przyjaciół Adama, którzy akurat są na wakacjach w innej części Australii. To miejsce będzie moim i Natalii domem przez najbliższy tydzień, Gosia będzie mieszkać u Adama kilka ulic dalej czyli jakieś 30 min. spacerem od nas. Częściowo rozpakowujemy manatki, a Adam na kolację serwuje przepyszny rosół, padnięte w końcu po g. 2 idziemy z Natalią spać.

Szczerze mówiąc myślałam, że podróż będzie dużo bardziej męcząca i z lotniska wyjdę na czterech, chyba adrenalina zrobiła swoje, że wytrwałam tak długo. Jednak organizm i tak będzie potrzebował czasu żeby się zregenerować.

CDN.23 grudnia –dzień 3

Spałam jak zabita 12h, budzą mnie po godz. 13 kiedy Adam z Gosią przyszli zrobić śniadanie. Oporządzamy się, prysznic itd. i 2h później póki mamy auto jedziemy na pierwsze zwiedzanie. Okazuje się, że mieszkamy w samym centrum miasta, tuż obok Hyde Parku-dzielnica Darlinghurst, ale w bocznej uliczce, więc nie ma hałasu o poranku poza wrzeszczącymi kakadu i do Opery mamy 30 min. spacerkiem. Nie mogłyśmy sobie wymarzyć lepszej miejscówki, co potwierdza nasz widok z okna :)

PC282172.jpg



Pogoda ok. +23 lekko pochmurnie, momentami jak mocniej zaświeci słonko to robi się bardzo ciepło, dla nas idealnie, bo jakoś nie przepadamy za upałami. Pod domem radosne śpiewy tej oto grupy:

_DSC1413.jpg



_DSC1409.jpg



Adam zabiera nas na teren Uniwersytetu i campusu-w takim miejscu to nauka chyba sama wchodzi do głowy. Kompleks w stylu angielskim, czyli to co lubię, dużo przestrzeni, dużo zieleni, komfortowe warunki nauki choć wiadomo, że nauka tam jest bardzo kosztowna.

_DSC1434.jpg



_DSC1448.jpg



_DSC1456.jpg



_DSC1457.jpg



_DSC1462.jpg



_DSC1465.jpg



PC230051.jpg



Stamtąd jedziemy do Polskiego Klubu żeby kupić ciasto na Wigilię, można tam kupić również inne polskie specjały i co ciekawe klientami są nie tylko Polacy.


PC230079.jpg



PC230076.jpg



Oddajemy auto, wracamy do domu na szybką herbatę i arbuza i zbieramy się na pociąg i autobus do Bondi.
Pierwszy raz w życiu widzę drewniane ruchome schody:

_DSC1551.jpg



Plaża robi wrażenie choć ludzi dużo mniej niż w ciągu dnia, fajne miejsce na spacer.


PC230132.jpg



PC230153.jpg



PC230155.jpg



PC230158.jpg



PC230161.jpg



PC230184.jpg



PC230164.jpg



PC230166.jpg



PC230177.jpg



_DSC1580.jpg



_DSC1572.jpg



_DSC1579.jpg



_DSC1573.jpg



Pierwsze spotkanie z Sydney:

_DSC1544.jpg



_DSC1546.jpg



_DSC1547.jpg



_DSC1549.jpg



Wracamy do domu, Adam przygotowuje kolację, a ja w tym czasie dzwonię do Polski.
Po kolacji Adam dostaje od nas podarki i rzeczy, które sobie zamówił i jest bardzo zadowolony. Kto by nie był z dużego pudełka prince polo czy zajefajnej koszulki z górami? :D
No i oczywiście pierwsze wspólne wino:

DSC_1422.jpg



Sydney jest fantastyczne, boskie miasto i mogłabym tu zamieszkać, fantastyczny klimat, luz, spokój, przestrzeń. Obiecuję sobie, że koniecznie muszę tu wrócić. Z siostrą.


CDN.Świąteczno –noworoczne Sydney

24 grudzień Wigilia – dzień 4

Wstajemy z Natalią koło 9 i czekamy na Gosię i Adama umilając sobie czas wygrzewaniem się na balkonie. Po śniadaniu kulam się sama do Hyde Parku, piękna pogoda: +25 i słońce, wkrótce spotykamy się wszyscy pod ANZAC Memorial, który wyjątkowo dziś jest otwarty więc można do niego zajrzeć.

PC240247.jpg



PC240241.jpg



_DSC1543.jpg




Potem idziemy na zakupy, a po drodze do banku żebym mogła wpłacić moją australijską gotówkę. Miałam trochę obawy gdy Adam dał mi swoją kartę bankomatową czy przy płatnościach jakiś sprzedawca czy kasjer się nie kapnie, że karta jest wystawiona na mężczyznę a płaci nią kobieta, ale na szczęście na kilkadziesiąt transakcji ani razu nikt nie zwrócił na to uwagi, no worries mate! :D

PC240265.jpg



PC240271.jpg



PC240272.jpg



PC240275.jpg



PC240278.jpg



PC240307.jpg





Późnym popołudniem wracamy do domu i Adam z Gosią przygotowują Wigilię ;) . Jest mała choinka, świeczka, opłatek ,barszcz z uszkami, bigos, ryba -zamiast karpia na naszym stole gości baramundi oraz sernik.
Dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia po czym pałaszujemy specjały Adama. W domowym zaciszu delektujemy się tymi świętami, choć muszę przyznać, że dziwne to uczucie siadać do Wigilii gdy za oknem jest całkiem jasno 8-) .

DSC_1428.jpg



PC240332.jpg



Późnym wieczorem idziemy na spacer, po drodze poznajemy oposy, które mieszkają w Hyde Parku :) .


Dodaj Komentarz

Komentarze (30)

singielka-1976 21 kwietnia 2016 11:08 Odpowiedz
jdfbjbdsafjkbadkbfc'kdlbv'kldbv'kldbs'klvbd'slbv'dbtest :)
cypel 22 kwietnia 2016 09:07 Odpowiedz
Co tu taka cisza :roll: Moim zdaniem relacja by była lepsza gdyby było trochę mniej zdjęć.@singielka_1976, nie zrozum mnie źle i nie ma w tym złośliwości, ale ilość zdjęć trochę przytłacza i powoduje, że tekst znika.Hint, niepotrzebne jest 4,5 zdjęć tego samego obiektu, tylko z innej pozycji albo z inną ogniskową ;) Generalnie większość ludzi po kilkudziesięciu zdjęciach zaczyna się nudzić.Podziękowania za włożony trud i chęć podzielenia się z innymi.
okowita 22 kwietnia 2016 09:37 Odpowiedz
Niepotrzebnie przeczytałem tę relację przy porannej kawie zamiast zwyczajowej prasówki. Teraz nie chce mi się brać za robotę.Mnie zdjęcia jak najbardziej odpowiadają. Wyczytuję z nich więcej niż z tekstu. Jeszcze, jeszcze! Pozdrawiam :-)
singielka-1976 22 kwietnia 2016 10:58 Odpowiedz
@cypel dziękuję za konstruktywną krytykę :).@Okowita dziękuję za Twoją opinię :).Jeszcze się taki nie narodził co by wszystkim dogodził :D .Długie relacje mają to do siebie, że jest mnóstwo zdjęć, starałam się wybrać te najciekawsze i wg mnie w pewnym sensie najlepsze.Zapewniam, że będą posty gdzie tych zdjęć będzie dużo mniej.Cieszę się, że ktoś poświęca swój czas i to czyta, bo to dopinguje do dalszej publikacji, którą postaram się zamieszczać sukcesywnie.
dziabag131 22 kwietnia 2016 11:46 Odpowiedz
Bardzo prosimy o dalszy ciąg!Co prawda mnie tez się wydaje że jest trochę bardzo podobnych zdjęć, ale przeczytałem i obejrzałem wszystko od początku do końca.Do niektórych bardziej trafiają zdjęcia do innych tekst.Gratuluję wyprawy!
maarcin1938 22 kwietnia 2016 11:47 Odpowiedz
Wzruszyłem się jak napisałaś, że sie popłakałas pod Opera :cry: :D Mam nadzieję, że bedize mi dane też to osobiście zobaczyć.Bardzo dobra relacja ! Tak trzymaj.
correos 22 kwietnia 2016 11:48 Odpowiedz
wole raz zobaczyc niz 3 razy przeczytac :)jest ok :)
ara 22 kwietnia 2016 12:02 Odpowiedz
super, czekam na więcej!
kamo375 22 kwietnia 2016 13:28 Odpowiedz
Bardzo fajna ralacja :) Licze jutro na kolejną część :)
gosiagosia 22 kwietnia 2016 18:30 Odpowiedz
Oooooo @singielka_1976 - w końcu :D A odnośnie ilości zdjęć.... To nie jest takie proste. Fajne jest kiedy z relacji,zawartych tam wskazówek i informacji skorzystają inni na forum. Ale jej pisanie zajmuje masę czasu a dodatkowym bonusem jest spisanie swoich wspomnień z podróży, podzielenie się nimi ze wspolpodrozujacymi, wydrukowanie i zostawienie sobie "na wieczność".
sranda 22 kwietnia 2016 18:33 Odpowiedz
singielka_1976 napisał:Kolejną rzeczą jaka mi się tu podoba to zadaszone centrum miast, wszędzie tam gdzie są budynki są daszki jako jeden ciąg, proste rozwiązanie, które ma dwojakie zastosowanie: chroni od słońca ale i od deszczu i tym sposobem można przejść pół miasta w deszczu suchą stopą.Odwiedź kiedyś Bolonię. ;)
jacakatowice 22 kwietnia 2016 20:16 Odpowiedz
To do mnie ? Jestem tym "ktosiem" ?Cóż za poświęcenie i altruizm. :D Znalazłam 100 dolarów na ulicy i nie schowałam TYLKO dla siebie. Postanowiłam coś postawić ( kawę ? Lody ?) Ludziom którzy goszczą mnie w Australii.Podziwiam. Cóż za poświęcenie. Szkoda tylko , że kochasz tak bardzo zwierzątka w ZOO, a dzieci dalej nienawidzisz. W każdym poście jest wzmianka o tych wstrętnych cudzych "bachorach", które nie dają SINGLOM / SINGIELKOM( de facto nic nie noszącym dla ludzkości) "spokojnie" podróżować.
okowita 22 kwietnia 2016 21:35 Odpowiedz
Eh, też zwrócił moją uwagę ten passus o dzieciach i też odebrałem go przykro. Ale wiesz, @jacakatowice, spotkałem w życiu sporo kobiet, które mówiły, że dzieci to nie, nigdy w życiu, a fe i w ogóle, a wszystko tylko do czasu, aż się doczekały własnych, a potem odchył w tym samym kierunku tylko o przeciwnym zwrocie, więc @singielka_1976 trzymam kciuki ;-)A relacja bardzo fajna, przeczytałem jeszcze raz od początku, bo jednak w biurze musiałem koniec końców trochę popracować :p
singielka-1976 22 kwietnia 2016 23:30 Odpowiedz
@Okowita, żeby była jasność: nie mam nic przeciwko dzieciom ale jak wsiadasz do cichego wagonu i przez 1,5h masz naprawdę głośne rozmowy i przekrzykiwania to chyba można się zirytować, prawda?Mam mnóstwo znajomych, którzy mają dzieci, w różnym wieku i jakoś potrafią się zachować (nie tylko w domu ale także w podróży czy w sklepie) a trusiami nie są, więc myślę, że nie ma powodu żeby Ci było przykro z powodu tego co napisałam ;) .Poza tym chyba nie ma obowiązku uwielbienia wszystkich dzieci, mam swoje 4 ulubienice i One mi w zupełności wystarczają :P .
tiktak 24 kwietnia 2016 13:45 Odpowiedz
Groźnie wyglądają te koale. :lol: Bardzo fajna relacja.Uprzejmie bardzo proszę, jak już będzie kamper, o dużo zdjęć kampera.Ze szczególnym uwzględnieniem instrukcji, jak żyć w tym wynalazku.
don-bartoss 27 kwietnia 2016 12:57 Odpowiedz
A czy jadłaś stek z kangura, bom ciekaw?
don-bartoss 27 kwietnia 2016 12:57 Odpowiedz
A czy jadłaś stek z kangura bom ciekaw?
tomgsm 27 kwietnia 2016 13:12 Odpowiedz
Odpowiem za Singielkę. Stek z kangura (dostępny w każdym większym sklepie) ma konsystencję jak każdy stek. Smak? Chyba najbliższy smakowi wieprzowiny marynowanej w dużej ilości cukru z niewielką ilością przypraw. Na pewno zjadalny, chociaż (moim zdaniem) na kolana nie rzuca.
slotherin 27 kwietnia 2016 13:36 Odpowiedz
@Don_Bartoss można kupić w Makro i czasami w Lidlu (pojawiają się razem ze strusiem i krokodylem). Zarówno mięso z kangura jak i z krokodyla nie zachwyca :Dświetna relacja, zazdroszczę, w pozytywnym sensie oczywiście ;)
mackoz 27 kwietnia 2016 13:43 Odpowiedz
Dodam, że największym atutem takiego mięsa jest brak tłuszczu. Smak, jak napisano wyżej, jest ok. Chociaż ja jadłem Skippiego tylko w Europie. W PL mięso jest do kupienia w Lidlu :D (Trochę żart, bo tylko czasami się pojawia. W normalnej sprzedaży we Frisco).
pestycyda 30 kwietnia 2016 16:50 Odpowiedz
Świetna wyprawa i super relacja!Quote: Leniwiec jest w pawilonie po ciemku, wisi taki kołtun i nie widać mu mordki :cry: :D najlepszy opis leniwca, jaki czytałam :DNo i domagam się zdjęcia diabła tasmańskiego i sarongu, co to go "koniecznie musi się mieć" !
singielka-1976 30 kwietnia 2016 19:58 Odpowiedz
EPILOGPisząc tę relację miałam świetną zabawę :) , siłą rzeczy wracały wspomnienia ale właściwie dopiero teraz w całości przeniosłam na mapę naszą trasę, wcześniej były to tylko jakby urywki, dlatego w tekście co rusz są linki do map, zarówno ze względów praktycznych -może ktoś z tego skorzysta a także dla mnie samej.Wyjazd w liczbach:4 stany: NSW, VIC, SA, QLD,4350km2 campery29 dni7lotówponad 10000 zdjęć z 3 aparatów.Przed wyjazdem zastanawiałam się jak dam radę wytrzymać z innymi 24h przez miesiąc, bo mówiąc krótko: nie nawykłam ale na szczęścia dla wszystkich dość szybko się przestawiłam na tryb koegzystencji w grupie.Miałam lekkie obawy czy znajdę wspólny język z prawie dorosłą nastolatką. Od naszego poprzedniego wspólnego wyjazdu minęło 10 lat i trudno porównywać 2tyg. urlop z 6 latką do miesiąca z 16latką. Powiem tak: oby rówieśnicy Natalii byli tacy rozsądni i oryginalni jak Ona, to jest jakaś nadzieja dla tego kraju :P . Natalia była świetną towarzyszką podróży, momentami rozumiałyśmy się bez słów :) .Gdzieś z tyłu głowy cały czas pojawiał się znak zapytania :?: czy aby cały nasz misterny plan podróży uda się zrealizować? Szczęście nam dopisywało, bo nie zadziało się nic takiego co bym nam skutecznie pokrzyżowało plany, no może z wyjątkiem tego załamanie pogody na koniec trasy i pominięcie Port Stephens. Co nam się nie udało, na co brakło czasu aby zrealizować to co było w planie:=> pochodzić po Otway w poszukiwaniu koali na wolności,=> GOR -więcej czasu aby nacieszyć się widokami uroczych zatoczek, Kenneth River i druga wioska (zamknięta droga),=> Port Stephens z powodu załamania pogody,=> Melbourne -żeby więcej zobaczyć i utwierdzić się w opinii co do tego miasta,=> zobaczyć katedrę w Sydney i Taronga Zoo,=> Coastalwalk z Bondi do Coogee,=> pobyczyć się na plaży cały dzień,=> Royal National Park niedaleko Sydney.Australia jest absolutnie fantastycznym miejscem, wywarła na nas niesamowite wrażenie, co rusz pozytywnie zaskakiwała nas po drodze zarówno krajobrazami, zwierzętami, ludźmi, rozwiązaniami, infrastrukturą, to jest po prostu inny świat :) .I jeszcze taka ciekawostka: jako, że intensywnie myślę aby do Australii pojechać drugi raz to mam takie poczucie, że skraca mi się dystans, że to wcale nie jest na końcu świata, że magiczna kraina OZ nie jest aż tak daleko, przecież to tylko dwa loty po ca.9h :mrgreen: Już kiedyś pisałam o tym moim paradoksie: jestem mieszczuchem ale duże miasta, metropolie mnie przerażają i przytłaczają. Sydney to bardzo duże miasto ale również bardzo przyjazne dla ludzi, nie odczuwa się tego pędu, pośpiechu, codziennej gonitwy. Miasto rozległe, pełne przestrzeni i bardzo zielone a w dodatku ze wzorową komunikacją tak miejską jak i podmiejską, gdzie od czasu do czasu wystarczy auto pożyczane na godziny.Sydney bezapelacyjnie skradło moje serce :) ale tuż za nim jest Brisbane, a tak naprawdę to jestem rozdarta między SYD a BNE, lecz w tym drugim spędziłam za mało czasu aby jednoznacznie się określić, poza tym SYD to taka miłość od pierwszego wrażenia i tym samym kompletnie zdeklasowało moje do tej pory ulubione miasta zagraniczne czyli Barcelonę i St.Petersbug.Rozwiązania i infrastruktura: powala na kolana, w dużej części jest bezpłatna i ogólnodostępna, strefy dla dzieci w centrum miasta, parki wodne, parki linowe, ławki, leżaki, plaża, w miejscach turystycznych podesty, kosze na śmieci, poidełka, łazienki, samo meldowanie się na campingu, itd. ;) Gdyby ktoś musiał wybrać tylko jedno miasto jakie mógłby odwiedzić w Australii to koniecznie powinno to być właśnie Sydney, za to, że w pewnym sensie jest taką Australią w pigułce jak napisała @Japonka76.Ale żeby nie było tak idealnie to dodam do tej beczki miodu odrobinę dziegciu.Minusami wyjazdu w okresie świąteczno-noworocznym są kolejki i tłumy głównie Azjatów oraz krótkie godziny otwarcia atrakcji (głównie do g.17) ale cała reszta fantastycznych wrażeń rekompensowała te małe niedogodności. Podsumowanie +praktyczne porady, które już umieściłam na forum:plan podróży:miesiac-w-australii-niekoniecznie-budzetowo,1545,91510pogoda:pogoda-kiedy-jechac-i-dokad,849,91534W Sydney było ładnie, pogoda iście wakacyjna, temperatury od 22-30C, zdarzył się raz, że przez 2-3h padało i raz wieczorem, po wyjeździe pogoda była różna, właściwie aż do Adelajdy to marzliśmy, nie cały czas ale często.W górach było i zimno i mokro, w Melbourne całkiem ciepło może 22-23C, w Cape Jervis zimnica i wietrzysko, dopiero na KI poczuliśmy lato, choć tak naprawdę najcieplej a nawet upalnie było w Adelajdzie, Brisbane i Gold Coast.ceny w sklepach:ceny-i-zakupy-w-australii,849,87070karta SIM Lebara – 50$, bez limitu na rozmowy krajowe i międzynarodowe ale bez smsów,karta OPAL – 45$paliwo -1 pełny bak to 72-75$, za pierwszą trasę czyli odcinek od Sydney do Adelajdy koszt paliwa to 960$ do podziału na 4osoby.za pierwsze 9dni na trasie koszt noclegów+paliwo+jedzenie bez wydatków osobistych i wstępów to 240$/os.jak wypisać Passenger Incoming Cardpassenger-incoming-card-kwitek-wjazdowy-do-australii,849,83173dla poszerzenia horyzontówksiazki-o-australii,849,88505blogi-o-australii,849,87895Odwiedzone zwierzaki – mój subiektywny ranking - ocena w skali 1-6Sealife Sydney i Manly - 5/6Wildlife Sydney -nie warto jeśli ktoś będzie w innych miejscach ze zwierzętami, 4/6Featherdale Wildlife park Doonside -6/6Seal bay-KI -5/6Pardana wildlife park-KI -5/6Hanson Bay koala walk KI -6/6Cape du Couedic – foki na wolności 6/6ZOO Adelajda –słabe, 3/6Lone Pine Koala Sanctuary Brisbane – 6/6Koala hospital Port Macquaire- 6/6Kangury na wolności Morisset 5/6 –warto ale jeśli ktoś już karmił kangury w jakimś parku to można sobie odpuścić. Niebezpieczna fauna - mimo obaw stad pająków nie uświadczyliśmy, jedynie karaczany trochę dały się we znaki w Sydney.Potem na obu trasach nie było ani komarów ani innych insektów.Znając specyfikę forum zapewne prędzej czy później padnie pytanie o koszty ;) . Nie odkryję Ameryki jak napiszę, że Australia jest dla nas- przeciętnych Polaków droga. Nie ukrywam, że dopisało mi szczęście, bo gdyby nie bilet w prezencie i premia, to bym do tej pory spłacała ten wyjazd. Z drugiej strony gdyby nie kilka innych dużych wydatków, których nijak nie można było uniknąć (np.leczenie kanałowe) zbieranie funduszy poszłoby szybciej. Plusem jest to, że sama sobie udowodniłam, iż jestem w ciągu roku odłożyć naprawdę niemałe pieniądze, oczywiście kosztem wielu wyrzeczeń i zgodnie z zasadą: rachunki, jedzenie, dentysta i paliwo, cała reszta o ile jakaś została szła na specjalne konto pod tytułem Australia :) .Powiem tylko tyle: absolutnie było warto, Australia jest warta każdych wyrzeczeń żeby tylko uzbierać $.Ten wyjazd miał jeszcze jeden aspekt, z całą premedytacją totalny detoks informacyjny, zero netu (tylko do sprawdzenia pogody albo godzin otwarcia atrakcji), zero informacji co się działo w Polsce i Europie, naprawdę odpoczęłam mimo iż mieliśmy maraton.Być może ktoś uzna, że bez sensu ten pośpiech i dokładnie zaplanowany każdy dzień wyjazdu ale wyszłam z założenia, że jadę tam po raz pierwszy i ostatni. Już w trakcie pobytu zorientowałam się iż muszę tam wrócić i zrobię wszystko aby to zamierzenie spełnić, przy dobrych wiatrach powinno się udać w najbliższej 5latce :D .Koszty:bilet: 4500złpolisa biletu: 143złpolisa turystyczna: 550złbilet ADL-BNE 205$zakupy PRZED wyjazdem i na wyjazd: 1300złprom 150$/os.wynajem obu camperów – 1380$/os.gotówka 1020$,której de facto mi brakło :D , jak dobrze że są kkinne wydatki na miejscu: paliwo,wstępy, jedzenie, pamiątki ( a tu naprawdę zaszalałam :D )all in = 18.500zł Zamieszczone zdjęcia pochodzą z naszych wspólnych zbiorów a na ich publikację autorzy wyrazili zgodę ;) .Podziękowania :) .Z tego miejsca chciałabym bardzo podziękować:Adamowi – za bezpieczne obwiezienie nas przez pół Australii, za przepyszne posiłki i za to, że wytrzymał w tym babińcu :D Gosi – że mnie ze sobą wzięła i była dobrym duchem tej wyprawy oraz niezmąconą oazą anielskiej cierpliwości do nas wszystkich ;) Natalii – za towarzystwo i humor ;) Elwirze i Pawłowi oraz Ewie z Rodziną za gościnę i pomoc ;) Rodzicom i Siostrze – za najpiękniejszy prezent i wyrozumiałość :) Kasi – mojej pierwszej czytelniczce wszystkich tu publikowanych relacji za doping i korektę tego co tu zamieściłam ;) Kamilowi - za ciekawość i chęć oglądania zdjęć live już podczas wyjazdu ;) I dziękuję również Wam drodzy forumowicze, za to, że poświęciliście czas, duuużo czasu na przeczytanie mojej relacji ;) . KONIEC
singielka-1976 30 kwietnia 2016 19:58 Odpowiedz
EPILOGPisząc tę relację miałam świetną zabawę :) , siłą rzeczy wracały wspomnienia ale właściwie dopiero teraz w całości przeniosłam na mapę naszą trasę, wcześniej były to tylko jakby urywki, dlatego w tekście co rusz są linki do map, zarówno ze względów praktycznych -może ktoś z tego skorzysta a także dla mnie samej.Wyjazd w liczbach:4 stany: NSW, VIC, SA, QLD,4350km2 campery29 dni7lotów.Przed wyjazdem zastanawiałam się jak dam radę wytrzymać z innymi 24h przez miesiąc, bo mówiąc krótko: nie nawykłam ale na szczęścia dla wszystkich dość szybko się przestawiłam na tryb koegzystencji w grupie.Miałam lekkie obawy czy znajdę wspólny język z prawie dorosłą nastolatką. Od naszego poprzedniego wspólnego wyjazdu minęło 10 lat i trudno porównywać 2tyg. urlop z 6 latką do miesiąca z 16latką. Powiem tak: oby rówieśnicy Natalii byli tacy rozsądni i oryginalni jak Ona, to jest jakaś nadzieja dla tego kraju :P . Natalia była świetną towarzyszką podróży, momentami rozumiałyśmy się bez słów :) .Gdzieś z tyłu głowy cały czas pojawiał się znak zapytania :?: czy aby cały nasz misterny plan podróży uda się zrealizować? Szczęście nam dopisywało, bo nie zadziało się nic takiego co bym nam skutecznie pokrzyżowało plany, no może z wyjątkiem tego załamanie pogody na koniec trasy i pominięcie Port Stephens. Co nam się nie udało, na co brakło czasu aby zrealizować to co było w planie:=> pochodzić po Otway w poszukiwaniu koali na wolności,=> GOR -więcej czasu aby nacieszyć się widokami uroczych zatoczek, Kenneth River i druga wioska (zamknięta droga),=> Port Stephens z powodu załamania pogody,=> Melbourne -żeby więcej zobaczyć i utwierdzić się w opinii co do tego miasta,=> zobaczyć katedrę w Sydney i Taronga Zoo,=> Coastalwalk z Bondi do Coogee,=> pobyczyć się na plaży cały dzień,=> Royal National Park niedaleko Sydney.Australia jest absolutnie fantastycznym miejscem, wywarła na nas niesamowite wrażenie, co rusz pozytywnie zaskakiwała nas po drodze zarówno krajobrazami, zwierzętami, ludźmi, rozwiązaniami, infrastrukturą, to jest po prostu inny świat :) .I jeszcze taka ciekawostka: jako, że intensywnie myślę aby do Australii pojechać drugi raz to mam takie poczucie, że skraca mi się dystans, że to wcale nie jest na końcu świata, że magiczna kraina OZ nie jest aż tak daleko, przecież to tylko dwa loty po ca.9h :mrgreen: Już kiedyś pisałam o tym moim paradoksie: jestem mieszczuchem ale duże miasta, metropolie mnie przerażają i przytłaczają. Sydney to bardzo duże miasto ale również bardzo przyjazne dla ludzi, nie odczuwa się tego pędu, pośpiechu, codziennej gonitwy. Miasto rozległe, pełne przestrzeni i bardzo zielone a w dodatku ze wzorową komunikacją tak miejską jak i podmiejską, gdzie od czasu do czasu wystarczy auto pożyczana na godziny.Sydney bezapelacyjnie skradło moje serce :) ale tuż za nim jest Brisbane, a tak naprawdę to jestem rozdarta między SYD a BNE, lecz w tym drugim spędziłam za mało czasu aby jednoznacznie się określić, poza tym SYD to taka miłość od pierwszego wrażenia i tym samym kompletnie zdeklasowało moje do tej pory ulubione miasta zagraniczne czyli Barcelonę i St.Petersbug.Rozwiązania i infrastruktura: powala na kolana, w dużej części jest bezpłatna i ogólnodostępna, strefy dla dzieci w centrum miasta, parki wodne, parki linowe, ławki, leżaki, plaża, w miejscach turystycznych podesty, kosze na śmieci, poidełka, łazienki, samo meldowanie się na campingu, itd. ;) Gdyby ktoś musiał wybrać tylko jedno miasto jakie mógłby odwiedzić w Australii to koniecznie powinno to być właśnie Sydney, za to, że w pewnym sensie jest taką Australią w pigułce jak napisała @Japonka76.Ale żeby nie było tak idealnie to dodam do tej beczki miodu odrobinę dziegciu.Minusami wyjazdu w okresie świąteczno-noworocznym są kolejki i tłumy głównie Azjatów oraz krótkie godziny otwarcia atrakcji (głównie do g.17) ale cała reszta fantastycznych wrażeń rekompensowała te małe niedogodności. Podsumowanie +praktyczne porady, które już umieściłam na forum:plan podróży:miesiac-w-australii-niekoniecznie-budzetowo,1545,91510pogoda:pogoda-kiedy-jechac-i-dokad,849,91534W Sydney było ładnie, pogoda iście wakacyjna, temperatury od 22-30C, zdarzył się raz, że przez 2-3h padało i raz wieczorem, po wyjeździe pogoda była różna, właściwie aż do Adelajdy to marzliśmy, nie cały czas ale często.W górach było i zimno i mokro, w Melbourne całkiem ciepło może 22-23C, w Cape Jervis zimnica i wietrzysko, dopiero na KI poczuliśmy lato, choć tak naprawdę najcieplej a nawet upalnie było w Adelajdzie, Brisbane i Gold Coast.ceny w sklepach:ceny-i-zakupy-w-australii,849,87070karta SIM Lebara – 50$, bez limitu na rozmowy krajowe i międzynarodowe ale bez smsów,karta OPAL – 45$paliwo -1 pełny bak to 72-75$, za pierwszą trasę czyli odcinek od Sydney do Adelajdy koszt paliwa to 960$ do podziału na 4osoby.za pierwsze 9dni na trasie koszt noclegów+paliwo+jedzenie bez wydatków osobistych i wstępów to 240$/os.jak wypisać Passenger Incoming Cardpassenger-incoming-card-kwitek-wjazdowy-do-australii,849,83173dla poszerzenia horyzontówksiazki-o-australii,849,88505blogi-o-australii,849,87895Odwiedzone zwierzaki – mój subiektywny ranking - ocena w skali 1-6Sealife Sydney i Manly - 5/6Wildlife Sydney -nie warto jeśli ktoś będzie w innych miejscach ze zwierzętami, 4/6Featherdale Wildlife park Doonside -6/6Seal bay-KI -5/6Pardana wildlife park-KI -5/6Hanson Bay koala walk KI -6/6Cape du Couedic – foki na wolności 6/6ZOO Adelajda –słabe, 3/6Lone Pine Koala Sanctuary Brisbane – 6/6Koala hospital Port Macquaire- 6/6Kangury na wolności Morisset 5/6 –warto ale jeśli ktoś już karmił kangury w jakimś parku to można sobie odpuścić. Niebezpieczna fauna - mimo obaw stad pająków nie uświadczyliśmy, jedynie karaczany trochę dały się we znaki w Sydney.Potem na obu trasach nie było ani komarów ani innych insektów.Znając specyfikę forum zapewne prędzej czy później padnie pytanie o koszty ;) . Nie odkryję Ameryki jak napiszę, że Australia jest dla nas- przeciętnych Polaków droga. Nie ukrywam, że dopisało mi szczęście, bo gdyby nie bilet w prezencie i premia, to bym do tej pory spłacała ten wyjazd. Z drugiej strony gdyby nie kilka innych dużych wydatków, których nijak nie można było uniknąć (np.leczenie kanałowe) zbieranie funduszy poszłoby szybciej. Plusem jest to, że sama sobie udowodniłam, iż jestem w ciągu roku odłożyć naprawdę niemałe pieniądze, oczywiście kosztem wielu wyrzeczeń i zgodnie z zasadą: rachunki, jedzenie, dentysta i paliwo, cała reszta o ile jakaś została szła na specjalne konto pod tytułem Australia :) .Powiem tylko tyle: absolutnie było warto, Australia jest warta każdych wyrzeczeń żeby tylko uzbierać $.Koszty:bilet: 4500złpolisa biletu: 143złpolisa turystyczna: 550złbilet ADL-BNE 205$zakupy PRZED wyjazdem i na wyjazd: 1300złprom 150$/os.wynajem obu camperów – 1380$/os.gotówka 1020$,której de facto mi brakło :D , jak dobrze że są kkinne wydatki na miejscu: paliwo,wstępy, jedzenie, pamiątki ( a tu naprawdę zaszalałam :D )all in = 18.500zł Zamieszczone zdjęcia pochodzą z naszych wspólnych zbiorów a na ich publikację autorzy wyrazili zgodę ;) .Podziękowania :) .Z tego miejsca chciałabym bardzo podziękować:Adamowi – za bezpieczne obwiezienie nas przez pół Australii, za przepyszne posiłki i za to, że wytrzymał w tym babińcu :D Gosi – że mnie ze sobą wzięła i była dobrym duchem tej wyprawy ;) Natalii – za towarzystwo i humor ;) Elwirze i Pawłowi oraz Ewie z Rodziną za gościnę i pomoc ;) Rodzicom i Siostrze – za najpiękniejszy prezent i wyrozumiałość :) Kasi – mojej pierwszej czytelniczce wszystkich tu publikowanych relacji za doping i korektę tego co tu zamieściłam ;) Kamilowi - za ciekawość i chęć oglądania zdjęć live już podczas wyjazdu ;) I dziękuję również Wam drodzy forumowicze, za to, że poświęciliście czas, duuużo czasu na przeczytanie mojej relacji ;) . KONIEC P.S. Wiem jedno: zrobię wszystko aby tam wrócić, przy dobrych wiatrach powinno się udać w najbliższej 5latce :D .
jarekgdynia 6 maja 2016 11:30 Odpowiedz
Ale serca włożyłaś w swoją relacje. :D Widać, że naprawde musiałaś się zakochać w Australii.Gratuluje super wycieczki. Miesiąc czasu to już naprawdę można solidnie odpocząć i zapomnieć o pracy, codzienności itp.
japonka76 6 maja 2016 12:34 Odpowiedz
Nie da się ukryć, że @singielka_1976 zwariowała, w pozytywnym tego słowa znaczeniu na punkcie Australii.Ale wyprawa była super, relacja super.
apaczka 6 maja 2016 20:23 Odpowiedz
Przeczytałam relację z zapartym tchem! Wspaniała podróż, pozytywnie zazdroszczę. Też marzę o takiej wyprawie ale nie wiem czy to realne...może kiedyś. Dzięki Tobie poczułam jakbym tam była, dziękuję :)
olajaw 7 maja 2016 22:35 Odpowiedz
Relacja fajna, dość szczegółowa :D i wiele fajnych zdjęć :)Po przeczytaniu nie pozostaje nic innego jak.. ustawić sobie na awatara jedno ze zdjęć przeuroczych koali :D :D :D
glasvegas 13 maja 2016 22:55 Odpowiedz
Super relacja, dzieki Tobie moglem wrocic na chwile w miejsca, ktore odwiedzilem. Az sie lezka zakrecila. Dzieki!
gosiagosia 22 czerwca 2016 00:08 Odpowiedz
@singielka_1976 - tak mi się przypomniało: co z listem :?: Mam nadzieję, że dasz znać jak dostaniesz odpowiedź ;)
singielka-1976 22 czerwca 2016 07:55 Odpowiedz
@gosiagosia na razie cisza, nikt się nie odezwał ale jeśli tylko coś się w tej kwestii zmieni to na pewno o tym napiszę :)